PornoMit nr 10: Nie płacę za porno, więc nie wspieram branży pornograficznej

Pornografia jest dziś wyjątkowo łatwo dostępna — prawie każdy ma internet nie tylko w domu, ale także w telefonie, w dowolnym miejscu i czasie. Co więcej, większość treści pornograficznych można znaleźć całkowicie za darmo. Badania pokazują, że aż 80–90% użytkowników korzysta właśnie z takich ogólnodostępnych materiałów.
Tymczasem branża pornograficzna generuje każdego roku miliardy dolarów. Pieniądze muszą skądś pochodzić — i choć część pochodzi od płatnych subskrybentów, ogromny udział w tym zysku mają właśnie osoby, które nie płacą ani grosza. Przyjrzyjmy się więc, w jaki sposób naprawdę finansowany jest ten przemysł.
Treści premium to tylko ułamek
Najbardziej oczywistym źródłem dochodu są konta premium. Użytkownicy płacą za lepszą jakość filmów, dodatkowe materiały czy brak reklam. To podobny model jak na YouTube czy innych platformach streamingowych. Ale w praktyce korzysta z niego tylko niewielka część oglądających.
Ponieważ ogrom treści jest darmowy, większość osób nie widzi powodu, by płacić. Uzależnienie od pornografii zwykle więc nie prowadzi do bankructwa — przynajmniej nie bezpośrednio. Wielu użytkowników wręcz dziwi się, że ktokolwiek jeszcze wydaje na to pieniądze. Skoro jednak treści premium nie są aż tak popularne, to skąd biorą się miliardy, które co roku krążą w branży?
„Darmowe”, czyli płatne reklamami
Podstawowym źródłem dochodu są reklamy. Mechanizm jest ten sam, co w przypadku Facebooka czy Google: usługa wydaje się darmowa, ale użytkownik staje się produktem. Na stronach pornograficznych reklamy są wszędzie — w paskach bocznych, w filmach, w wyskakujących oknach. Mogą pochodzić od konkretnych firm lub sieci reklamowych, które skupiają setki marek. Strony zarabiają za kliknięcia (tzw. CPC), za dokonane zakupy (prowizja od sprzedaży) albo po prostu za liczbę odwiedzin.
Dzięki plikom cookie, które użytkownicy akceptują, by obejrzeć film, portale zbierają mnóstwo danych o ich preferencjach. To pozwala im oferować reklamy ściśle dopasowane: od gadżetów erotycznych po „cudowne tabletki”. Innym trikiem jest wstawianie reklam w momencie zatrzymania filmu — wielu ludzi przypadkowo je klika, co dla serwisu oznacza kolejne dolary.
Nie brakuje też zagrożeń. Już w 2010 roku badania pokazywały, że ponad 3% stron pornograficznych zawierało złośliwe oprogramowanie. Dziś pojawia się coraz więcej nowych form malware i spyware, które atakują komputery niczego nieświadomych użytkowników. Tak więc samo przeglądanie „darmowych” treści napędza zyski branży — reklamodawcy płacą za twoją uwagę i czas spędzony na stronie.
Gdy potrzeba rośnie
Większości użytkowników darmowe treści w zupełności wystarczają. Nowych filmów powstaje tyle, że nie dałoby się ich obejrzeć nawet przez całe życie. To jednak sprzyja eskalacji uzależnienia — im ktoś ogląda więcej, tym bardziej rośnie jego apetyt.
Rosnącą popularnością cieszą się również kamerki online czy platformy takie jak OnlyFans, gdzie można płacić za kontakt z wybraną osobą. W miarę pogłębiania uzależnienia niektórzy sięgają po coraz bardziej ekstremalne treści, a nawet prostytucję. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich. Chodzi jednak o to, że wraz ze wzrostem uzależnienia ludzie są gotowi robić coraz więcej, by zdobyć swoją „dawkę”.
Wszyscy dokładają cegiełkę
Nawet jeśli sam niczego nie kupujesz, samo odwiedzanie stron pornograficznych oznacza wsparcie finansowe dla branży. W ekonomii działa prosta zasada podaży i popytu: im większe zapotrzebowanie, tym więcej powstaje nowych treści. W praktyce wspierasz więc nie tylko sam przemysł pornograficzny, ale także powiązany z nim handel ludźmi.
Warto też zastanowić się nad warunkami, w jakich powstają darmowe filmy. Skoro nie ma tam płatnych subskrypcji, to aktorzy prawdopodobnie nie dostają wynagrodzenia, a zyski trafiają wyłącznie do producentów. To otwiera furtkę do wykorzystywania ofiar handlu ludźmi jako „taniej siły roboczej”.
Niektórzy promują dziś tzw. „etyczne porno”, gdzie aktorzy mają zagwarantowane lepsze traktowanie i wynagrodzenie. To z pewnością wydaje się „mniejsze zło”, ale problem pozostaje: płacąc, nadal wspierasz branżę i wchodzisz głębiej w uzależnienie — tylko z lepszym samopoczuciem, że robisz to „etycznie”.
Jeśli zainteresował cię ten temat, warto sięgnąć po książkę „Mity o porno” Matta Fradda.
O autorze
Ich celem jest przede wszystkim szerzenie świadomości na temat potencjalnych zagrożeń związanych z oglądaniem materiałów pornograficznych. Zwracają uwagę na zagrożenia związane z oglądaniem porno w oparciu o wiedzę naukową i profesjonalną. Pokaż mniej